Róży. Zaczął nawet swe już znane słowa: Zakręciło się jej w głowie, bynajmniej nie od wysokości. Ostrożnie otworzyłem zabrudzoną kopertę i wyjąłem z niej zawartość. Był to plik kartek, które tak intensywnie - Ty chyba rzeczywiście masz poważny problem? - spytała, a w jej głosie po raz pierwszy zabrzmiało współ¬czucie. - Zapewnię mu wszystko, co najlepsze. - Skoro nie wprowadziłeś mnie w błąd i naprawdę zamie¬rzałeś tu zamieszkać, to czemu nagle zmieniłeś zdanie? I skąd ten pośpiech? Czemu chcesz wyjeżdżać już jutro? O co w tym wszystkim chodzi?! - Wcale nie chciałem rządzić, już ci o tym mówiłem. To będzie kompletna klęska, Mark doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Jak on śmie stawiać ją w takiej sytuacji? - O to chodzi. Będzie wolny dopiero od poniedziałku. Co zrobimy z dzisiejszym przesłuchaniem? - Zapytam Rudego, czy nie zgodziłby się przesunąć tej rozmowy do chwili, gdy pojawi się twój adwokat. - Jak sądzisz, wsadzą mnie do ciupy na weekend? - Jeżeli spróbują tylko o tym wspomnieć, podniosę wielką wrzawę. Poza tym, to wszystko jakieś bzdury. Myślę, że Rudy chciał cię przesłuchać jedynie dlatego, by uspokoić swojego zastępcę. Nie wierzy w tę historię z Biblią bardziej niż ty. Uścisnęli sobie dłonie, ale gdy Beck próbował cofnąć swoją, Chris przytrzymał ją mocniej. - Nie chcę płacić za coś, czego nie zrobiłem, Beck. A nie zabiłem Danny'ego. Beck odwzajemnił uścisk. - Wierzę ci - powiedział. 29 Tego wieczoru, gdy Sayre wróciła do hotelu, otworzyła drzwi do swojego pokoju nowym kluczem. Zamek w drzwiach, który otworzył wytrychem Klaps Watkins, wymieniono na nowy. Stanęła w progu i zlustrowała wnętrze. Najlżejszy ślad zapachu Watkinsa został wyeliminowany. Nie ufając motelowej sprzątaczce, sama włożyła gumowe rękawiczki i zanim wyszła do odlewni, porządnie wysprzątała pokój. Zażądała również od kierownika nowego krzesła i pościeli. Zadowolona z tego, że zniknęły wszystkie wspomnienia po wczorajszym gościu, zamknęła za sobą drzwi, tym razem pamiętając, by założyć również łańcuch. Zmęczona, podeszła do szafy i spojrzała na siebie w lustrze. Jej skóra była spalona słońcem, ale jednocześnie tak mokra od potu, że kleiły się do niej ubrania. Sayre ściągnęła adidasy i przyjrzała się bolesnym, zaognionym odciskom, które psuły jej pedikiur w kolorze beż Marilyn. Była zbyt zmęczona, by zjeść zapiekankę z serem, którą kupiła po drodze w barze, ale jednocześnie umierała z głodu. Po pierwszym kęsie dosłownie pożarła resztę. Wzięła bardzo długi prysznic, drugi tego dnia. Rano wyszorowała się porządnie, próbując usunąć z siebie najmniejszy ślad wspomnień po dotyku Watkinsa. Teraz pozwoliła wodzie, by powoli zmywała znużenie i ból mięśni. Zbyt zmęczona, aby zawracać sobie głowę suszarką, wytarła włosy ręcznikiem, Jej jedynym ukłonem w stronę kosmetycznych nakazów było nałożenie kremu nawilżającego na spalony słońcem nos. Strupek z rany na policzku odpadł po myciu, za dzień czy dwa nie będzie śladu po skaleczeniu. Włożyła majtki i krótką koszulę nocną. Tę, w której spała zeszłej nocy, wyrzuciła do śmieci. Nie chciałaby jej nawet dotknąć, niezależnie od tego, ile razy by ją uprała. Powiedziała sobie, że powinna zapomnieć o wydarzeniach ostatniej nocy. Nie stało się nic strasznego. I tak już pozwoliła temu imbecylowi na zbyt wiele. Ale przed położeniem się spać zdecydowała, że zostawi zapalone światło w łazience, żeby nie obudzić się w środku nocy w absolutnych ciemnościach i nie przeżywać ponownie potwornych chwil, gdy odkryła w swoim pokoju obecność Watkinsa. Jej rozmyślania przerwało pukanie do drzwi. - Sayre? Otwórz. Beck. Zapukał lekko, żeby jej nie przestraszyć, ale przemówił twardym głosem. - Czego chcesz, Beck? - Chcę, żebyś otworzyła drzwi. Odsunęła zasuwę i uchyliła drzwi na tyle, na ile pozwalał łańcuch. Spojrzała na niego przez szczelinę, - Nie jestem ubrana. - Zostaniesz, ile zechcesz. Nawet na zawsze. - Do tego księcia, który teraz tam rządzi? Jak mu na imię? - A może po prostu wyjdź i zostaw mnie w spokoju? - Panienka też go kocha. - Może ty masz taki zwyczaj, ja nie. W życiu nie byłam na uroczystej kolacji.
Miała na sobie dżinsy. Małemu Księciu zaświtał w głowie pewien pomysł. - A Broitenburg jest... Pewnie gdzieś w Europie? - uśmiechnęła się.
- Jesteś pewna? - zapytał wreszcie słabym głosem. nawzajem, śmiali głośno ze swoich dowcipów i w ogólnie pozowali Lekarka i pielęgniarka wyszły z gabinetu, aby Milla mogła
- Bill pracuje nad artykułem o pożarze. Bill Laszlo był jednym z najlepszych dziennikarzy gazety. Cassidy nie odpowiedziała. Czekała, aż Mike przejdzie do sedna sprawy. - Pewnie chciałby zadać ci kilka pytań. Wiesz, w końcu to twój ojciec jest właścicielem tartaku, a prowadzi go twój mąż i brat... - I mój mąż o mało nie zginął w pożarze. Zdawał się być bardzo zmartwiony. - Chodzi o informację, Cassidy. To poważna sprawa. Tym się zajmujemy. Chyba nie spodziewasz się, że to przemilczymy? - Oczywiście, że nie. Tylko nie chcę być źródłem informacji. Nie mam zamiaru wywlekać rodzinnych spraw przed mediami. - Cudze nieszczęścia mniej bolą, co? - Powiedz Billowi, że wiem tyle, co i on. Policja mi się nie zwierzała. Zawahał się i wydął dolną wargę. - Z tego co słyszałem, podejrzewają również ciebie. Patrzyła na niego tak, jakby wyrosły mu rogi i ogon. - Tak ci powiedzieli? - Nie, ale wezwano cię na przesłuchanie. - Bo mój mąż został ranny. To wszystko! - Prawie krzyknęła, oburzona. Co ten Mike sugeruje? - Rozmawiali z wieloma osobami. - W Prosperity wszyscy wiedzą, że tartak przynosił starty i że był ubezpieczony na wysoką kwotę. Nie miała zamiaru się sprzeczać. - Tak mówią? To są czyste spekulacje. Myślałam, że ta gazeta zajmuje się wyłącznie faktami. - Mieliśmy nadzieję, że poznamy je dzięki tobie. - Ale ja nic nie wiem. - A co z nieznajomym? Serce w niej zamarło. Usiłowała się powstrzymać, żeby nie warknąć. - Wiem tylko, że leży na intensywnej terapii i że jest z nim kiepsko. - Myślisz, że to on był podpalaczem? Potrząsnęła przecząco głową. Myślę, że to brat mojego męża, chłopak, któremu oddałam serce i dziewictwo. - Nic o nim nie wiem. - Ale jeżeli się dowiesz, to daj nam znać. Zmarszczył brwi. - Jasne. Najpierw jednak zadzwonię do wiadomości telewizyjnych. - Bardzo śmieszne, Cassidy - powiedział z sarkazmem, odrywając ręce z jej biurka. Odwrócił się. - Bardzo śmieszne. - Chase, słyszysz mnie? - Cassidy siedziała przy mężu na krześle w szpitalnej sali. Od dwóch dni chciała z nim porozmawiać. Wiedziała, że z jego słuchem jest wszystko w porządku i że tylko udaje, że jej nie słyszy. Pielęgniarki twierdziły, że nie odezwał się ani słowem, a policja zdołała z niego wydusić zaledwie jedną sylabę, ale przecież reagował. Zjadł trochę i napił się przez słomkę. Nadal był owinięty bandażami i mógł patrzeć na nią tylko jednym zaczerwienionym okiem. Możliwe, że był ogłuszony przez środki uśmierzające ból i dlatego nie mógł jej odpowiedzieć, jednak Cassidy przypuszczała, że jest po prostu uparty i odgrywa tę samą scenę, jak zawsze, kiedy się kłócili. Zastanawiała się, czy w ogóle kiedykolwiek go kochała. Po pożarze, w którym zginęła Angie i po wizycie u Sunny McKenzie, nigdy nie miała zamiaru związać się z bratem Briga. Sunny przepowiedziała jej tamtej nocy, że wyjdzie za Chase’a. Dręczyło ją to przez całą drogę do domu, ale potem odpędziła od siebie tę głupią myśl. Przecież kochała Briga. A nie jego starszego, bardziej subtelnego brata. Przez następnych kilka lat widziała Chase’a zaledwie parę razy. On poszedł na studia prawnicze do Salem, ona kończyła liceum w Prosperity, myśląc nieustannie o Brigu i powtarzając sobie, że musi o nim zapomnieć. Prawie nie brała udziału w życiu towarzyskim. Matka się o nią martwiła, a ojciec w ogóle jej nie zauważał. Wraz z Angie odeszła z tego świata część Reksa Buchanana. Życie nie sprawiało mu radości. Częściej zaczął bywać na cmentarzu. Zamykał się w swoim gabinecie, pił brandy i wpatrywał się posępnie w ogień. Cassidy była przekonana, że Rex nawet by nie zauważył, gdyby skuliła się w kłębek i umarła. wrócić za trzy dni; będę na niego czekał. 35
- Akurat! Posłała mu miażdżące spojrzenie. - Wszystko będzie dobrze. Tak naprawdę Tammy była przerażona. Zamek i jego otoczenie niezmiernie jej się podobały, ale pomysł zarzą¬dzania cudzymi dobrami, i to tak ogromnymi, nie podobał się jej zupełnie. - Mam nadzieję, że nie kosztem dzikości serca. Powstrzymywanie ludzi o ognistych włosach jest niewybaczalnym marnotrawieniem ich naturalnych instynktów. Nie dała mu satysfakcji, reagując w jakikolwiek inny sposób, poza burknięciem: - Widzę, że jest pan dokładnie taki, jak myślałam. Spodziewałabym się po panu obrażania ludzi. - Obrażania? Próbowałem powiedzieć komplement. - To może powinien pan sięgnąć do słownika. - Po co? - Żeby znaleźć definicję komplementu. Wstała z ławki i ruszyła przez oranżerię. Dotarła jednak tylko do portiery oddzielającej pokój od przestronnego korytarza, teraz wypełnionego tłumem wychodzących właśnie gości. Kilkoro z nich przystanęło, wymrukując w jej kierunku wyrazy współczucia. W środku grupki stał Rudy Harper. Przez te wszystkie lata jego twarz wyciągnęła się i wychudła, ale Sayre i tak by go poznała. Zanim wyszedł, zobaczyła, jak ściska dłonie Huffa i Chrisa. Rozmawiali o czymś przyciszonymi głosami. Ten widok przypomniał jej, dlaczego wróciła do tego domu, którego progów poprzysięgła nigdy więcej nie przekroczyć. Beck Merchant podszedł do niej z tyłu. Poczuła, że stanął tuż za nią. Przyciszonym głosem, ale na tyle wyraźnie, by mógł ją dobrze usłyszeć, spytała: - Czy Rudy Harper uważa, że śmierć Danny'ego nie była samobójstwem? - Wyjdźmy na zewnątrz. - Beck chwycił ją pod łokieć, ale Sayre odtrąciła jego dłoń. - Zostańmy tutaj - powiedziała, odwracając się do niego. Wyglądał na zirytowanego jej gestem, ale nie podniósł głosu: - Jesteś pewna, że chcesz o tym rozmawiać w miejscu, w którym ktoś może nas podsłuchać? Przez długą chwilę wpatrywali się w siebie, jakby prowadząc niemy pojedynek charakterów. Wreszcie Sayre wyszła z oranżerii, kierując się na tyły domu, z nadzieją, że Beck podąży za nią. Gdy przechodzili przez kuchnię, Selma, która akurat wkładała naczynia do zmywarki, zapytała, czy już jedli. - Wezmę sobie coś później — powiedziała Sayre. - Ja też - dodał Beck. Kiedy wychodzili przez tylne drzwi, zawołała za nimi: - Musicie jeść, żeby mieć siłę. Nie myśląc, dokąd idzie, Sayre automatycznie przecięła wypielęgnowany trawnik, kierując się w stronę rozlewiska. Bagnisty brzeg rzeki na tyłach domu był jej schronieniem, gdy mieszkała tu jako mała dziewczynka. Przychodziła nad rozlewisko, żeby się wyzłościć, gdy coś nie układało się po jej myśli, uciekała tu przed naładowaną atmosferą w domu, kiedy Huff był z czegoś niezadowolony, i chowała się przed Chrisem, którego ulubioną zabawą z dzieciństwa było dokuczanie oraz drażnienie Sayre. Leżała wtedy godzinami pod rozłożystymi gałęziami cyprysów i dębów, podsycając w sobie emocje, które akurat nią targały. Snuła wielkie, odważne plany na przyszłość, czasem obmyślała zemstę za wyrządzony afront. Często też marzyła o domu, w którym jej rodzina śmiałaby się znacznie częściej, kłóciła dużo rzadziej, więcej było przytulania niż wrogości, a rodzice i dzieci szczerze się kochali. Teraz, gdy zbliżyła się do znajomego miejsca, z rozczarowaniem spostrzegła, że gęste krzewy, w których zwykła się ukrywać, zastąpiono rabatką begonii. Kwiaty wyglądały pięknie, ale nie zapewniłyby kryjówki małej dziewczynce, szukającej pociechy. Natomiast z grubej, rosnącej poziomo gałęzi wiecznie zielonego dębu nadal zwisała stara drewniana huśtawka. Liny, na których ją zawieszono, miały grubość nadgarstków Sayre. Była już mocno zniszczona, ale Sayre ucieszyła się, że nikt jej nie usunął. Przygotowania do podróży nie trwały długo. Po starannym wyczyszczeniu wulkanów i sprzątnięciu reszty planety Nie mógł w to uwierzyć. To się stało samo. I nie miało najmniejszego sensu.